Możemy sobie wyobrazić Jerzego Fusieckiego, założyciela Miejskiej Biblioteki Publicznej, który w jesiennej słocie przemierza Zabrze w poszukiwaniu książek. Znajdując je w opuszczonych mieszkaniach, w piwnicach, a nawet na podwórkach, gdzie leżały bezładnie wyrzucone przez okna. Co skłoniło pana Jerzego do podjęcia tego trudu? Odpowiedzi moglibyśmy udzielić co najmniej kilka, ale na pewno jedną z nich byłaby po prostu miłość do książek. To swoiste uczucie, które niektórzy z nas noszą w sobie i, nie bacząc na rozliczne trudności, pielęgnują i hołubią.
Do dzisiaj w bibliotece możemy spotkać książki, które przywędrowały do Zabrza z różnych miejsc, przede wszystkim z Krakowa. Z Krakowa pochodził nasz założyciel i w Krakowie (niezniszczonym) odbywały się pierwsze po wojnie antykwaryczne aukcje. Stąd tak duża ilość polskich przedwojennych druków. Innych było bardzo mało, pomimo tego, że bardzo szybko otwierano podwoje starych wydawnictw. Powstawały też nowe, „produkujące" na zlecenie, także nowych władz. Szybko okazało się, że ważne są tylko owe nowości, a ze „starociami" należy uważać, nie podlegały bowiem cenzurze. Poza tym tchnęły czasami, od których chciano się odgrodzić niepamięcią.
Pozostanie zapewne tajemnicą pana Jerzego, jak udawało mu się stale powiększać ów „wyklęty" księgozbiór. Musimy jednak pamiętać, że biblioteki publiczne miały pewne prawa, których odmawiano zwykłym śmiertelnikom. W nieodżałowanym antykwariacie przy ulicy Wolności w Zabrzu, gdzie niepodzielnie rządziła pani Danusia (?), istniały na zapleczu całe regały „zakazanych" książek, dostępne tylko dla bibliotek. Był to rodzaj kompromisu, na jaki władze pozwalały. Nie będziemy palić, ale nie będziemy także ich ujawniać. Pozwalano zatem zamykać je w bibliotekach, w zbiorach specjalnych (nieudostępnianych powszechnie). Pani Danusia na zapleczu posiadała także piękny XIX-wieczny sejf, a w nim książki szczególnie niebezpieczne. Tam leżeli obok siebie Piłsudski i Dmowski (cóż za paradoks historii?!). Ja byłem tym szczęśliwcem, który miał tam dostęp i któremu pozwalano czasem coś kupić.
Pewnie pan Fusiecki był tam również stałym gościem. To był świat na wpół zamknięty, dostępny tylko dla wtajemniczonych, którzy dziwnym trafem jakoś się wzajemnie rozpoznawali po ubraniu, po chodzie, po tym, jak i co mówili, wreszcie po tym błysku w oczach na widok poszukiwanej książki. Nigdy nie poznałem osobiście pana Jerzego, ale to, co zostawił w bibliotece, pozwala mi na pozostawanie z nim w łączności.
Potrafię zobaczyć go, kiedy przeszukuje antykwariaty, kiedy dostaje rumieńców po udanej aukcji, wreszcie pozwala mi na wskazanie jego osobistych zainteresowań bibliofilskich. Pana Jerzego nie ma już dzisiaj wśród nas, ale możemy go „wysłuchać", udając się do biblioteki. Biblioteka jest bowiem tym miejscem, poprzez które możemy zostawić po sobie jakiś ślad. Gdzie dzięki książkom, dajemy świadectwo swojego istnienia.