Zbiory Miejskiej Biblioteki Publicznej poszerzyły się o niezwykle ciekawy księgozbiór
Nie często się zdarza, że mamy możliwość poznać księgozbiór nie tknięty żadną katastrofą wyprzedaży czy kradzieży, pozostawiony w stanie, moglibyśmy powiedzieć, pierwotnym. Księgozbiory w „czystej” postaci są bowiem rzadkie. Na ogół trudno wskazać dokładny czas ich powstania.
Dzieje się tak z kilku powodów. Przede wszystkim wtedy, gdy podstawą naszego księgozbioru jest inny księgozbiór, np. rodzinny. Pewne nieścisłości spowodowane są także obecnością książek antykwarycznych, które mogą zaburzyć dokładną chronologię tworzenia biblioteki. Biblioteka „czysta” pozbawiona jest takich przypadków. Sama jest dla siebie początkiem i końcem. Stanowi jednolitą i integralną całość. Mając takie podstawy, możemy z dużym prawdopodobieństwem przeanalizować jej powstanie i rozwój.
Religia i filozofia
Pierwsze książki w naszej bibliotece datowane są na lata 70. XX wieku, a ostatnie na początek XXI wieku. Możemy zatem zakreślić w miarę dokładnie czas jej trwania. 25-30 lat – tyle mniej więcej trwały książkowe „igrzyska” w bibliotece Pana K. Czego by nie powiedzieć, jest to czas jednego pokolenia. Wspomniałem o ramach czasowych, ale jeszcze ważniejsze jest to, jaką treścią został ów czas wypełniony. Co zatem składało się na naszą bibliotekę? Odpowiedź na to pytanie pozwoli nam przynajmniej częściowo domyślić się, co interesowało właściciela. W naszej bibliotece mamy do czynienia z dosyć spójną myślą. Głównym zainteresowaniem cieszyły się u właściciela książki, które moglibyśmy określić bardzo szeroko jako religijne. Mamy więc stosunkowo dużo książek wydanych przez wydawnictwa Znak czy Pax. Warto w tym miejscu wspomnieć, że książki w latach, o których mówimy, nie zalegały księgarnianych półek tak, jak się to dzieje dzisiaj. Książka była „towarem” bardzo atrakcyjnym. Mimo nakładów, które dzisiaj przyprawiają wydawców o zawrót głowy, książki znikały bardzo szybko. Każdy autor spoza „żelaznej kurtyny” był niejako a priori uważany za wartościowego. Również wydawnictwa posiadały w tej dziedzinie inny niż dzisiaj autorytet. Nie chcę przez to powiedzieć, że takie wydawnictwo jak Znak straciło dzisiaj na wartości, a tylko tyle, że straciło na pewno na swoim obliczu, jakie posiadało w latach wcześniejszych. Znak był gwarancją jakości literatury, w tym literatury religijnej. Takiej, jaką posiadał w swojej bibliotece Pan K. Pax, który jako organizacja nie cieszył się zbytnią popularnością, jako wydawnictwo miał niemałe zasługi w wydawaniu książek z dziedziny religijnej i filozoficznej. W zasadzie ukazywały się tam książki nieomal równocześnie z ich pierwodrukami na Zachodzie. Książki obu wydawnictw nie były łatwe do zdobycia. Niektóre z nich, przede wszystkim paksowskie, można było kupić tylko po „znajomości” w księgarni św. Jacka. A to kolejny przyczynek do zmiany, jaka się dokonała po 1989 r. Dzisiaj tzw. Jacek kojarzy się nam bardziej z handlem dewocjonaliami, a książek poszukujemy gdzie indziej. Kiedyś księgarnia św. Jacka miała praktycznie monopol na niektóre wydawnictwa. Księgarnie te były, obok księgarni Veritas, jedynymi niezmonopolizowanymi miejscami, gdzie nie obowiązywał wszechpotężny i centralny rozdzielnik Domów Książki. Tak na marginesie wypada wspomnieć, że rozdzielniki Domów Książki nie miały za wiele wspólnego z tym, co dzisiaj nazywamy „wolnym rynkiem” czy ściślej prawem popytu i podaży. Dzięki temu w Zabrzu można było książki kupić stosunkowo łatwiej niż np. w sąsiednich Gliwicach. To z kolei powodowało „pielgrzymki” gliwiczan do Zabrza na książkowe zakupy. Jednak jakby nie patrzeć, zakup poszukiwanej książki nie był sprawą łatwą i często, aby się w ogóle dokonał, potrzebne były nie byle jakie znajomości. Czasami obowiązywał rodzaj pierwotnego handlu, czyli towar za towar. Można było liczyć na dużo więcej, mając znajomych w sklepach spożywczych, zwłaszcza mięsnych. Takim dobrym i uprzywilejowanym miejscem były także księgarnie. Ale, co ciekawe, nie należały do takich miejsc antykwariaty. Te rządziły się zupełnie innymi prawami. Sytuacja zmieniła się w latach 80., kiedy różnica między popytem a podażą była już tak duża, że co niektórzy wykorzystywali ją jako niezłe źródło dochodów. Kupowało się książki w księgarni (nie wnikamy jak i dzięki komu) i za chwilę zanosiło się ją do antykwariatu, a tam kupowano ją za cenę kilkukrotnie wyższą od księgarnianej.
Historia i sztuka
Wracając do naszej biblioteki, książki religijne nie były jedynymi, jakie się w niej znalazły. O ile książki religijne zasadniczo ograniczały się do historii Kościoła, o tyle książki filozoficzne nie miały już takiego uściślenia. Obok Arystotelesa znajdował się Freud, Jung czy ks. Tischner. Możemy zatem przypuszczać, że ta część księgozbioru była raczej przypadkowa.
Mamy więc religię (ściśle określoną), filozofię (troszkę przypadkową) i co jeszcze? Historię i sztukę. To dwie dziedziny, które są reprezentowane najliczniej w naszej bibliotece. Przy czym, jeżeli chodzi o historię, trudno doszukać się zainteresowania konkretną epoką. Mamy swego czasu poszukiwane i poczytne biografie z wydawanej do dzisiaj serii Biografii Sławnych Ludzi PIW-u, troszkę historii państw z serii Ossolineum. Bardzo dużo książek z tzw. serii ceramowskiej, także wydawnictwa PIW, kontynuowanej do dzisiaj. Trudno jednak doszukać się jakiejś myśli przewodniej. Wypada nam zatem uznać, że właściciel biblioteki czytał wszystko, bo po prostu historię lubił lub uznać, że, podobnie jak z filozofią, zakupy wynikały z możliwości, a i zapewne także „przywiązania” do jakiejś serii wydawniczej. Co ciekawe, nie znajdziemy w bibliotece Pana K. działu tzw. beletrystyki. Poza kilkoma powieściami, najwyraźniej przypadkowymi, nie ma tam nawet literatury uznawanej powszechnie za klasykę, czy to polską, czy powszechną. Jest to element dosyć interesujący i być może nawet w pewnym sensie charakterystyczny dla niektórych księgozbiorów i mentalności ich właścicieli. Często bowiem zdarza się tak, że gromadzimy tylko książki, o których myślimy, że będziemy do nich sięgać częściej. Uznajemy ich ważność w dłuższej perspektywie niż tylko jednorazową, nawet najbardziej wyrafinowaną, ale tylko chwilową przyjemnością. Trudno jednak stwierdzić czy brak tej literatury jest równoznaczny z jej nieczytaniem. Mógł Pan K. korzystać z innych źródeł. Ale jest wielce prawdopodobne, że nie „tracił” czasu na chwilowe przyjemności. Na rzecz takiej tezy w pewnym sensie przemawia sama biblioteka. Kwestie Kościoła i wiary potrafią wywołać wrażenie, które bardzo wyraźnie określa hierarchię ważności nawet w obrębie samego księgozbioru. Ilość książek poświęconych religii świadczy o wadze, jaką autor naszej biblioteki poświęcał temu tematowi. Przy czym istotne jest stwierdzenie, że nie znajdziemy tam książek z tzw. półek dewocyjnych ku pokrzepieniu i umocnieniu ducha. Widać wyraźnie, że Pan K. zainteresowany był raczej sferą głębszego rozpoznania zjawisk religijnych, jak i historycznych, związanych z formowaniem się chrześcijaństwa. Jak więc moglibyśmy określić bibliotekę Pana K.? Na pewno była przemyślana. To biblioteka stawianych pytań i próby odpowiedzi. Ale miała też odrobinę szaleństwa. Tak jakby w pewnym momencie wyrwała się spod kontroli. Biblioteka, która mogła swojego założyciela zawłaszczyć tylko dla siebie. Zdominować, jak każda totalna instytucja, gdzie każda nowa książka umacniała jej potęgę, być może kosztem jej właściciela. Na ogół nie wiemy, kiedy przekroczyliśmy granicę, za którą tracimy panowanie nad swoim dziełem. Totalna anarchia. Nawet jednak, kiedy biblioteka przeobraża się w monstrum, które niczym Minotaur domaga się składania ofiar, zachowuje w swojej pamięci swojego założyciela. Można w oparciu o nią samą opowiedzieć, chociażby niepełną, ale jednak jakąś historię. Na przykład historię Pana K.
Tomasz Iwasiów
Niezwykle bogaty księgozbiór Pana K. znalazł się po jego śmierci w zbiorach MBP w Zabrzu dzięki uprzejmości wielu osób, a przede wszystkim Stanisława Błaszkiewicza, prezesa ZBM-TBS, któremu w tym miejscu serdecznie dziękuję.