Serialowy rozwód Renaty Dancewicz ze Zbigniewem Stryjem, problemy polskiego Związku Brydżowego oraz wpływ zaniedbanego dworca PKP w Zabrzu na repertuar Teatru Nowego – to niektóre tematy rozmów w Klubie Dyskusyjnym „Agora". 21.02. jego gośćmi byli aktorzy Renata Dancewicz i Zbigniew Stryj oraz reżyser Krzysztof Prus. Wszyscy przygotowują w zabrzańskim teatrze przedstawienie „Tutam" Bogusława Schaeffera.
R. Dancewicz przyznała, że do przyjazdu do Zabrza przekonała ją nie tylko sztuka, partner, z którym będzie w niej grała i reżyser, ale i chęć wspomnienia początków swojej kariery aktorskiej. – Zaczynałam w Wałbrzychu jako adeptka – mówiła – Myślę, że tutaj jest podobnie. Na początku byłam załamana. Na szczęście dyrektor dawał szansę młodym ludziom, a w tym czasie nie było tam zbyt dużo młodych aktorek. Mogłam grać główne role np. w „Dwoje na huśtawce", czy Rachelę w „Weselu". Byłam tam dwa lata i bardzo miło je wspominam.
O początkach kariery filmowej mówiła: – Pierwszą dużą rolę zagrałam w „Diabelskiej edukacji". To cykl etiud na tematy erotyczne. Roli w „Pułkowniku Kwiatkowskim" nie uważam za przełom w karierze, bo ten film w kinach miał niewielką widownię. Ważniejsza była „Ekstradycja"; po tym serialu zaczęto mnie rozpoznawać i wołano za mną „Beata". „Ekstradycja" powstawała w czasach, gdy seriale robiło się jeszcze na taśmie filmowej. Teraz są zapisywane na kasetach wideo albo innych wynalazkach, które nie mają szlachetności taśmy. Roli nie da się cyzelować, czy poprawiać, bo cykl produkcji serialu jest taki, że w ciągu dnia trzeba nagrać 15 do 20 scen, gdy pracuje się w filmie fabularnym w ciągu dnia kręci się 1-2 sceny.
W serialu „Na Wspólnej" gra ze Zbigniewem Stryjem. Tworzyli zgodną parę, jak się okazało do czasu. – Zaczął mnie zdradzać, byłam u adwokata, będzie rozwód – powiedziała R. Dancewicz.
Na planie filmowym aktorka kilkakrotnie spotkała się z Markiem Kondratem. Mówiła o nim: – To świetny aktor i mądry mężczyzna, ma duże poczucie humoru. Gdy pracowaliśmy nad „Diabelską edukacją", reżyser głównie nas uspokajał i krzyczał na Marka, żeby przestał nas rozśmieszać. Najbardziej zapamiętałam sytuację podczas kręcenia słynnej sceny z „Pułkownika Kwiatkowskiego", kiedy Krysia obnażona słodko śpi, a Marek czyli pułkownik Kwiatkowski płacze na jej widok. Marek miał wielkie problemy z zagraniem tej sceny. Nie mógł zrozumieć sytuacji, mówił do Kazimierza Kutza, który reżyserował: „Kaziu, jak to, goła baba leży, a ja tu mam płakać? No jak?''
R. Dancewicz jest zapaloną brydżystką. Jednego dnia po próbie w Teatrze Nowym poszła do kawiarenki internetowej, by rozegrać wirtualną partię. Jak mówi, do brydża każdy napój jest dobry. – Zależy co kto lubi, może być wino, koniak, wódka, woda mineralna. Ostatnio gram w brydża sportowego, a tam jest zakaz spożywania alkoholu i nie wolno palić papierosów – to jest sport.
Krzysztof Prus opowiadał o swojej współpracy z Teatrem Nowym. – Zaprosił mnie dyrektor Andrzej Lipski. Jechałem nie wiedząc co mu zaproponuję. Wysiadłem na dworcu rozejrzałem się wokół, a potem przeszedłem ulicą do teatru. W gabinecie dyrektora wiedziałem, że do takiego miejsca najlepiej pasuje „Proces" Kafki. Gdy mój przyjaciel zaproponował mi przygotowanie spektaklu w Muzeum Powstań Śląskich pt. „Wszyscy śpią na wzgórzu" to nie miałem wątpliwości, że jedynym teatrem, z którym mogę je zrealizować jest teatr zabrzański. Oba podobały się. Zrobiliśmy też drugą część spektaklu z muzeum pt. „Wszyscy odchodzą w ciemność" i zdobyliśmy nagrodę na Gliwickich Spotkaniach Teatralnych. Potem stała się rzecz dziwna. Na ogół, gdy zmienia się dyrektor teatru, to usuwa ślady swoich poprzedników. Tymczasem Jerzy Makselon zaproponował mi dalszą współpracę. Miałem dla niego kilka propozycji. Jedna z nich była trochę złośliwa. Powiedziałem dyrektorowi, że chętnie zobaczyłbym Zbyszka Stryja w roli, która go przestraszy. Zbyszek jest tak porządnym aktorem, tak zawsze rzetelnie przygotowanym do roli, że jedyną szansą zakłócenia jego porządności jest zrobienie Schaeffera, do którego nie da się przygotować, pewne rzeczy trzeba sprawdzić na scenie. Czasem jedyna wskazówka reżysera brzmi: Panie, a teraz będzie pan darł głupa. Niestety, Zbyszka nie do końca udaje się przestraszyć. Robimy „Tutam". On bez przerwy domaga się, żeby wszystko wytłumaczyć psychologicznie. Ma trochę racji. Prawdziwa komedia pojawia się wtedy, gdy jest zagrana na serio. W moich dotychczasowych realizacjach schaefferowskich to się sprawdzało. O ile schaefferolodzy na moich przedstawieniach mówili „To nie Schaeffer, to Kafka". O tyle Bogusław Schaeffer, gdy przyjechał powiedział: „Właśnie tak to sobie wyobrażałem, tego jeszcze nikt w ten sposób nie zrobił''. Będzie to na pewno inne przedstawienie schaefferowskie. Zależało mi, żeby aktorzy podeszli do tego super serio i dzięki temu wykreowali dziwny tragikomiczny świat.
K. Prus mówił też jak wybierano obsadę do „Tutam": – Nie ukrywamy – liczymy na to, że na nasze przedstawienie będą przychodzili miłośnicy serialu „Na Wspólnej". Na razie mamy jeden przypadek odwrotny. Pod wpływem teatru ja zacząłem oglądać ten serial. Schaeffer pisze sztuki poważne i równocześnie pełne żartu. Jest w nich wiele warstw. Kiedy zaproponowałem dyrektorowi „Tutam", to on dołożył swój żart, powiedział „Dobrze, ale skoro Zbigniew Stryj, to niech zagra także Renata Dancewicz". Sztuka jest o miłości i serial też jest o niej – niby podobne, a jednak zupełnie inne.
Zbigniew Stryj mówił o swoim przywiązaniu do Śląska: – Po szkole teatralnej we Wrocławiu wróciłem do domu, nikt mnie nie zmuszał. Jakoś mi tu na Śląsku dobrze. Bezpośrednim sprawcą tego powrotu był ówczesny dyrektor Teatru Nowego Wincenty Grabarczyk. Przyjechał do Wrocławia na nasz dyplomowy spektakl „Opowieść zimową" i zaproponował mnie oraz Krzysiowi Konradowi angaż w Zabrzu. Później dał nam wolną rękę na małej scenie, która jako „Scena Drugie Forum" istniała przez kilka sezonów. W Teatrze Nowym jestem od bodaj 15 sezonów. Jest jak wszędzie, bywa dobrze i bywa zupełnie do niczego. …Na pewno jednak nie chcę stąd uciekać do innego miasta. Granie w Warszawie daje mi to, co daje każde nowe wyzwanie.
Z. Stryja pytano o jego krytyczną ocenę filmu Kazimierza Kutza „Sól ziemi czarnej". Aktor mówił o tym kilka miesięcy temu, podczas wykładu we Wszechnicy Zabrzańskiej. – Od 7 łat głęboko drażę temat Śląska poprzez zdarzenia teatralne. To wymaga przygotowania. Dlatego, gdy dzisiaj patrzę na filmy wielkiego reżysera Kazimierza Kutza, to niektóre sprawy są dla mnie niezrozumiale. Opowiedzenie o powstaniu śląskim poprzez dziewięciu goniących się po dwóch placach facetów i jednego faceta, któremu rozwalili chałupę, pięciu grenschutzów i jeden pojazd opancerzony, to trochę mało. A dodatkowo na sprawcę sukcesu tego powstania kreuje się polskiego – z całym szacunkiem – oficera, który uciekł z jednostki i przyjechał pomóc Ślązakom. Według mnie w tym filmie nie ma idei, która była oparta na tym co najgłębsze w Ślązakach, czyli na miłości do ziemi, wierze i wielkiej emocjonalnej budowli jaką jest rodzina. Z filmu nie dowiemy się, że rola kobiety na Śląsku jest o wiele ważniejsza, niż gdzie indziej. Dlatego oglądając go czuję niedosyt. Jestem największym fanem filmu „Paciorki jednego różańca". Uważam, że to jest najprawdziwszy śląski film.
WOJCIECH CYDZIK