Wojna papierowa

O śląskich powstaniach nieco inaczej

Józef Krzyk, dziennikarz Gazety Wyborczej, z wykształcenia i zamiłowania historyk, zabrzanin od wielu pokoleń, po opublikowanym ponad trzy lata temu Spacerowniku powstańczym wydał drugą książkę dotyczącą śląskich zrywów – Wojnę papierową. Jest w sprzedaży od końca ubiegłego roku, ale jej promocja w Zabrzu odbyła się w ubiegłym tygodniu.

– To nie jest praca naukowa, bo w ten sposób do ostatniego guzika munduru o powstaniach rozprawiono się choćby w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu – mówił na spotkaniu w Miejskiej Bibliotece Publicznej.

– Ja te powstania chciałem tym razem pokazać przez pryzmat akcji propagandowych, czyli jak rozgrywały się na papierze, plakatach, na ulotkach. Pisałem ją szybko, niemal na zlecenie, na otwarcie wystawy nowego Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach. Oparłem się głównie na materiałach Jarosława Bełdowskiego z Będzina, który ma ogromną, bodaj największą w Polsce kolekcję papierowych powstańczych pamiątek, którą przekazał właśnie świętochłowickiej placówce. To zaskakujące, ale z rozmów z nim wiem, że niektóre z eksponatów pozyskał nawet na aukcjach w Kanadzie.

Krzyk przyznał, że długo zadawał sobie pytanie, po co komu jeszcze jedna książka o powstaniach śląskich, skoro już tak wiele o nich napisano. Uważa jednak, że w większości tych dzieł powstańców przedstawiono, jakby jeszcze za życia byli wykuci ze spiżu. – Tymczasem ich uczestnicy byli ludźmi z tej samej gliny, co Sienkiewiczowski Kmicic. Każdy z nich miał duszę awanturnika i lepiej czul się w czasach wojny niż pokoju. Niektórzy z nich bili się u Piłsudskiego o polskie kresy wschodnie, w 1939 roku w kampanii wrześniowej, a pięć lat później na ulicach Warszawy. Toczyli walkę nie tylko zbrojną, ale „papierową” – o serca i umysły Górnoślązaków, wydawali w olbrzymim nakładzie gazety i plakaty. O tej zapomnianej walce postanowiłem opowiedzieć właśnie w „Wojnie papierowej”. Uznałem, że warto się posprzeczać o to, kto powstania wywołał, kto na nich skorzystał i co miał na myśli Piłsudski, gdy pewnego dnia odprawił proszącą go o pomoc delegację Górnoślązaków ze słowami: „w d… mam cały wasz Śląsk, to stara niemiecka kolonia”.

Książka jest bogato ilustrowana i napisana niemal jak przewodnik – nie trzeba jej czytać od „dechy do dechy”, lecz tematycznie, rozdziałami lub nawet fragmentami.