W „Aniele…" pojawił się również wątek zabrzański. Autorka wspomina w nim spotkanie sprzed dziesięciu lat z synem Krystyny Żółtańskiej-Martyny. Bartek, dziś kończący warszawską Akademię Teatralną, zwierzył się, że marzy mu się turniej recytatorski poświęcony Gałczyńskiemu. Dzięki tej rozmowie od ośmiu lat w biskupickim Dzielnicowym Ośrodku Kultury młodzi rywalizują w konkursie „Z Gałczyńskim łatwiej".
– To Krysia Żółtańska sprowadziła mnie na Śląsk i od 10 lat nie pozwala mi o nim zapomnieć – mówi pani Kira.
Książka jest zapisem współczesności, opartym na dzienniku, który Gałczyńska – jak twierdzi – prowadzi od stuleci. – Te krótkie notatki stały się dla mnie pretekstem do powrotu w przeszłość. Był to czas piękny, kolorowy, mądrze przeżyty. Ważne było to, że w tych najtrudniejszych latach potrafiliśmy wybrać swoją własną drogę. Chodziliśmy na spektakle, czytaliśmy cudowne książki i dyskutowaliśmy o nich – opowiada.
Pani Kira opisuje ludzi, którzy ją ukształtowali. Książka jest ukłonem w stronę tych, którzy powoli odchodzą w zapomnienie.
– Oni wszyscy byli dla mnie starcami. Na szczęście szybko się to zmieniło, stali się moimi przyjaciółmi. Pokazali mi, że przyjaźń zawiera się na całe życie, nie tylko na czas, gdy jest dobrze – mówi autorka.
Spotkaniu towarzyszyła wystawa zdjęć matki Kiry, Natalii. Większość z nich przetrwała dwie wojny w walizce babki Wiery.
– Kiedyś te zdjęcia mnie śmieszyły: wąsaci panowie, panie w śmiesznych strojach. Gdy przestały mnie śmieszyć, nie miałam już kogo pytać, kto na nich jest – mówi.
„Anioł…" to także wspomnienia o Natalii, pięknej kobiecie, która nie pogodziła się z mijającym czasem. Podobno kiedyś powiedziała, że gdyby mogła urodzić się jeszcze raz, zostałaby marynarzem.